Fala powodziowa z pękniętej zapory zalała Ołdrzychowice Kłodzkie. Zniszczenia sięgały 80 proc. Minął miesiąc. I co? Mieszkańcy rozkładają ręce, bo wciąż czekają na pomoc. – Państwo nas zostawiło. Jesteśmy odstawieni na boczny tor – twierdzi pani Krystyna.
– Kątem mieszkam u kuzynki, a mogę tu być tylko do piątku – rozkłada ręce pani Krystyna. Jej dom został zniszczony podczas powodzi. Woda sięgała prawie dwóch metrów. – Pod sufit aż! Cegły się sypały – wspomina. Do dziś nie ma tam wstępu, a mija dokładnie miesiąc. – Państwo nas zostawiło. Jesteśmy odstawieni na boczny tor. Widzą tylko miasta, a gdzie nasze małe wioski? – pyta.
Pani Krystyna mieszka w Ołdrzychowicach Kłodzkich. To wieś w gminie Kłodzko na Dolnym Śląsku. 14 września wylała tu rzeka Biała Lądecka. Dzień później pękł wał w Stroniu Śląskim i sytuacja stała się jeszcze gorsza. Ogłoszono ewakuację. Według wstępnych szacunków zniszczone zostało około 80 proc. wioski.
Pani Krystyna już nie ma siły. – Czekam do piątku. Jak nie będzie domku, biorę śpiwór i położę się pod drzwiami wójta – zapowiada. Bo gmina, jak mówi, otrzymała od prywatnego inwestora dwa holenderskie domki dla poszkodowanych. Jeden miał trafić do naszej bohaterki i pomóc przetrwać zimę. Nie trafił. – Co tydzień obiecują, że dostaniemy klucze – słyszymy.
Gdzie obiecane pieniądze?
W podobnej sytuacji jest pani Marianna (z tej samej wsi). Też czeka. – Osuszamy mieszkanie i nic nie możemy robić. Nasz budynek jest zabytkowy, nie wolno nam nawet zbić tynków. Już tydzień czekamy na zgodę – kręci głową. Chciałaby zrobić remont. Wie, że pracy jest mnóstwo. Wymiana podłóg, malowanie, ogrzewanie do wymiany i cała łazienka do zrobienia. Liczy na pomoc państwa.
– Dostaliśmy na razie 10 tysięcy złotych – mówi. To oferowane przez rząd wsparcie dla powodzian na doraźną pomoc. Oprócz tego rząd Donalda Tuska obiecywał wsparcie do 100 tys. zł na remont mieszkania lub odbudowę pomieszczeń gospodarczych oraz do 200 tys. zł na odbudowę budynków mieszkalnych.
– Mama wypełniła wnioski o te sto-dwieście tysięcy i czekamy na decyzję. Nie wiemy, ile dostaniemy i kiedy. Tydzień temu chodzili z gminy i sprawdzali. Nie wiemy, na ile wycenili, nie dali jeszcze znać – dodaje pani Marianna.
Urzędnicy działają tu inaczej
Mieszkańcom wioski pomaga fundacja Trzy Filary i duchowny ks. Bartłomiej Kot. W rozmowie z nami przyznaje, że sytuacja jest kiepska. – Mamy do czynienia ze społecznością wiejską, urzędnicy na wsi działają inaczej niż w mieście, gdzie już chyba lepiej rozumieją, że są po to, żeby pomóc. Tutaj są bezradni – stwierdza. – Ludzie czują się przez nich niesprawiedliwie potraktowani. Mówią, że po rozmowie z urzędnikami mają poczucie zbyt pobieżnej oceny strat, niezauważonych i niedoszacowanych szkód. Po spotkaniu z komisją są bardziej zdołowani niż przed – opowiada dalej.
I dodaje, że dopiero w czwartek w gminie Kłodzko zaczęły działać komisje złożone z pracownika socjalnego i specjalisty nadzoru budowlanego. Szacują straty osób, które złożyły wnioski o pomoc remontowo-budowlaną. – Do tej pory, przez cały miesiąc, ludzie nie wiedzieli, co się dzieje – mówi duchowny. Wtrąca, że w powodzi ucierpiała też jego siostra, której zalało mieszkanie na pierwszym piętrze. – Komisja nawet tam nie weszła. Odrzucili wniosek [o wsparcie – red.], siostra się odwołała od decyzji. Ale kto ma siłę, żeby się odwoływać, pałować z urzędem, kiedy stracił wszystko? – pyta retorycznie ks. Kot.
Inna sprawa, że wielu mieszkańców nie wie, czy w ogóle odbudowywać swoje domy, czy przenosić się do innego miejsca. Podkreślają, że to nie pierwsza ich powódź, choć przyznają, że najtragiczniejsza w skutkach. Niektórzy żyją w strachu, że będą kolejne. Dodatkowo wraca do łask zarzucona w 2019 roku idea budowy zbiorników retencyjnych m.in. w rejonie Kłodzka. To oznaczałoby wysiedlenia. – Stoją więc w rozkroku. Inwestować w remont? Jak za dwa lata mają ich przesiedlać? – pyta retorycznie Kot.
Góry śmieci i gruzu
Inny problem to góry śmieci i gruzu, które leżą w okolicy. Ks. Kot ma wrażenie, że one się nie kończą. – To są niewyobrażalne ilości. Jedne się posprząta, to pojawiają się nowe. Ciągłe prace, remonty. Ludzie wyrzucają kolejne rzeczy, stare ubrania i tym podobne – opisuje. – [Z gminy] wycofały się firmy, które wywożą śmieci, bo nie stać ich było, żeby pracować za darmo – dodaje nasz rozmówca. Pomagają więc społecznicy, lokalni i spoza regionu, wolontariusze.
Burmistrz Kłodzka Michał Piszko w rozmowie z PAP mówił niedawno, że z samego miasta trzeba wywieźć 10 tys. śmieci – ponad trzy razy więcej niż pierwotnie szacowano.
– [Miejscowi] na pewno mają poczucie, że są osamotnieni. Choć gminy są w pewnym sensie usprawiedliwione: od razu wydały wszystkie pieniądze i nie dostały nic więcej, bo skąd? Nie wiem, jak państwo funkcjonuje, ale powinny być rezerwy budżetowe na stan klęski żywiołowej. Powinny być od razu wypłacane pieniądze, żeby móc się uporać chociaż z tymi grubymi problemami, jak wywóz śmieci – przekonuje ks. Kot.
W poniedziałek Radio Wrocław podało, że Kłodzko otrzymało 29,6 mln zł z rezerwy budżetowej na usuwanie skutków powodzi – to pełna kwota, o jaką wnioskowało miasto. Pieniądze mają iść m.in. na usuwanie odpadów.
Spytaliśmy Urząd Gminy w Kłodzku o sytuację z domem holenderskim dla mieszkanki Ołdrzychowic i co władze planują zrobić wiosną z ludźmi, którym powódź doszczętnie zniszczyła mieszkania. Spytaliśmy także o problem śmieci oraz odsetek odrzucanych przez urzędników wniosków o pomoc. Czekamy na odpowiedzi.
Źródło: tokfm.pl