Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej chce, aby pensje w budżetówce wzrosły w przyszłym roku 7,8 proc. Resort finansów proponuje podwyżkę o połowę mniejszą. Szykuje się kolejny konflikt w rządzie?
W czwartek podczas posiedzenia Rady Ministrów ma zostać omówiona kwestia ustalenia wskaźnika podwyżek płac w budżetówce oraz propozycji płacy minimalnej. Minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk chce, aby pensje w budżetówce urosły o 7,8 proc. Propozycja ma być efektem “wsłuchiwania” się w głos związków zawodowych i organizacji społecznych. Tymczasem Ministerstwo Finansów proponuje wzrost, ale jedynie w wymiarze 4,1 proc., czyli tyle, ile wynosi prognozowana na przyszły rok inflacja. To także minimalny poziom nakładany przez ustawę. Co ciekawe, strona związkowa chce, aby pensje w sferze budżetowej urosły aż o 15 proc.
Kolejna różnica zdań
Jednak odmienne stanowisko wobec podniesienia wynagrodzeń w sferze budżetowej to niejedyna kwestia, która może poróżnić resorty polityki społecznej i finansów. Również w sprawie minimalnego wynagrodzenia oba ministerstwa prezentują odmienne stanowiska.
MF chce najniższej możliwej podwyżki wynagrodzenia minimalnego – do 4595 złotych. Dziemianowicz-Bąk chce z kolei podwyżki do 4626 zł. Rząd będzie musiał wypracować wspólne stanowisko przed spotkaniem Rady Dialogu Społecznego. To w tym gremium ostatecznie zapadnie decyzja dotycząca minimalnego wynagrodzenia w przyszłym roku.
Eksperci oceniają, że sprawy płacowe mogą wywołać kolejne nieporozumienia w rządzie. Niedawno minister Dziemianowicz-Bąk wprawiła premiera Tuska w konsternację mówiąc o potrzebie wzrostu pensji minimalnej jako 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Choć szef rządu szybko zdementował te doniesienia, to jednak powstało wrażenie chaosu w politycy komunikacyjnego gabinetu Tuska.
Drugim aspektem, który może wpłynąć na sprawę jest porażka Lewicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Fatalny wynik wymusił na politykach formacji mocniejsze domaganie się realizacji ich postulatów.