Delegacja z Republiki Południowej Afryki utknęła w piątek na kilka godzin na stołecznym lotnisku Chopina. Ochroniarze południowoafrykańskiego prezydenta Cyrila Ramaphosy, niby, nie mieli stosownych pozwoleń na wwóz broni na terytorium Rzeczpospolitej Polski.
Delegacja z RPA początkowo odmówiła wyjścia z maszyny. Straż Graniczna kilkukrotnie proponowała jej opuszczenie samolotu, podobnie jak załodze samolotu, która udała się do hotelu.
„Problemem było, że osoby chciały wyjść z samolotu z bronią, a niestety nie miały pozwolenia na wwiezienie tej broni na terytorium Polski” – przekazała rzeczniczka Straży Granicznej Anna Michalska.
Szef ochrony prezydenta RPA, Wally Rhoode, oskarżył polski rząd o rasizm.
„Mówią, że nie mamy pozwoleń. Posiadamy pozwolenia. Jedyna różnica polega na tym, że teraz mówią, że nie możemy przynieść kopii pozwolenia, musimy przynieść oryginał” – powiedział Rhoode w filmie umieszczonym na oficjalnym profilu południowoafrykańskiego rządu.
„Oni nas opóźniają. Narażają życie naszego prezydenta na niebezpieczeństwo, ponieważ już dziś po południu mogliśmy być w Kijowie. Jakimi oni są rasistami…” – dodał Rhoode.
Południowoafrykańskie media podały, że przewożony samolotem ładunek został przeładowany w obawie przed konfiskatą przez polskie władze.
Jak ustaliła reporterka Polsat News, przedstawiciele delegacji RPA po kilku godzinach w końcu opuścili samolot i udali się do odprawy. Oczekujące na nich autokary mają zawieźć ich najprawdopodobniej na lotnisko.