25.8 C
Nowy Jork

Repolonizacja może się nie udać. Powód? Widać go wyraźnie

Published:

Bez większych zasobów polskiego kapitału każda repolonizacja pozostanie krótkotrwałą efemerydą – pisze w opinii dla money.pl prof. Witold Orłowski. Ekonomista zwraca uwagę, że ze wspieraniem krajowych firm wiąże się sporo oczywistych zagrożeń. Ale rząd musi zacząć grać w tę samą grę, co Zachód.

Deklaracja premiera Tuska na temat repolonizacji gospodarki jednym się spodobała bardziej, innym mniej, ale na pewno wzbudziła wiele emocji. Wszyscy pamiętają Tuska jako polityka liberalnego, zatem osoby o poglądach liberalnych mogą mieć mu za złe odejście od wolnorynkowej ideologii, a osoby o poglądach antyliberalnych mogą w ogóle nie wierzyć w taką zmianę postawy.

Większości przedsiębiorców idea wspierania krajowych firm pewnie się podoba, ale pada pytanie o zgodność takich działań z zasadami jednolitego rynku Unii Europejskiej. Inwestorzy giełdowi mogli patrzeć na repolonizację przychylnie (jeśli mieli w portfelu akcje polskich eksporterów czy firm szykujących się do realizacji wielkich publicznych kontraktów) albo zareagować z oburzeniem, jeśli kupili akcje półpaństwowych firm energetycznych i liczyli na hojne dywidendy. Jak więc na to wszystko patrzeć?

Po pierwsze, oceniając nowe podejście do gospodarki, przede wszystkim pamiętajmy o tym, że gwałtownie zmienia się świat, w którym żyjemy. Teoria i praktyka ekonomii mówią bardzo wyraźnie: na międzynarodowej współpracy wszystkie strony zyskują, najlepiej więc by było, gdyby wszyscy zrezygnowali z barier dla takiej współpracy i pozwolili działać rynkowi.

No tak, ale co zrobić w sytuacji, kiedy część graczy zmienia zasady gry? Czy jeśli inni zaczynają coraz bardziej otwarcie i śmiało sięgać po narzędzia protekcjonizmu, my powinniśmy nadal stosować wobec wszystkich zasady wolnego handlu i wolnej konkurencji?

Wygląda na to, że powinniśmy raczej obetrzeć łzy po okresie wolności – na której Polska niezwykle zyskała, radykalnie zmniejszając w ciągu minionego ćwierćwiecza gospodarczy dystans dzielący nas od zachodniej Europy – i zacząć grać w tę samą grę, co inni. Bo jeśli inni sięgają po narzędzia protekcjonizmu (czasem jawnie, jak teraz USA, a czasem w sposób ukryty, jak wielu naszych partnerów z Unii), a my pozostajemy nadal otwarci i naiwni, możemy na tym tracić. Nawet wtedy, gdy wiemy, że protekcjonizm wcale nie jest dobrą receptą na rozwój.

Po drugie, z protekcjonizmem wiąże się jednak wiele zagrożeń. Rynek znacznie lepiej sobie radzi w ustalaniu, która firma jest dobrze zarządzana i warta zainwestowania, niż robią to urzędnicy. Protekcjonizm i ręczne wspieranie krajowych firm grozi marnowaniem publicznych pieniędzy (są na to tysiące przykładów) i spadkiem efektywności gospodarczej. Ingerencja w drodze przejmowania kontroli nad firmami przez państwo (a dokładniej przez polityków, którzy akurat rządzą) również z reguły przynosi pogorszenie zarządzania i – na dłuższą metę – straty tam, gdzie powinny być zyski.

Z drugiej strony, należy jednak również pamiętać o tym, że polityka taka może być prowadzona w sposób bardziej lub mniej zręczny, z większą lub mniejszą ingerencją w działanie rynku. Pewnym ideałem jest tzw. nowa polityka przemysłowa, która wcale nie polega na uznaniowym wspieraniu wybranych krajowych firm pieniędzmi podatników (w tej czy innej formie – oczywiście bezpośrednie subsydiowanie firm jest ograniczone przez unijne zasady konkurencji). W nowej polityce przemysłowej chodzi przede wszystkim o to, by rząd na bieżąco współpracował z firmami (zwłaszcza krajowymi), wspólnie z nimi ustalał, na jakie bariery napotykają w rozwoju i systematycznie je likwidował.

No i po trzecie, stwierdzenie fundamentalne. Oczywiście, że lepiej jest wtedy, kiedy jak najwięcej działających w kraju firm jest w rękach kapitału krajowego (premier powtórzył znane powiedzenie, że „kapitał ma narodowość” – i muszę przyznać, że odwrotnie myślą głównie ci ekonomiści, którzy gospodarkę znają przede wszystkim z akademickich podręczników). Tylko że po to, by tak się stało, trzeba mieć w kraju jak najwięcej oszczędności, bo właśnie z nich tworzy się krajowy kapitał.

Od dekad polska polityka woli nie zajmować się przesadnie tym tematem, bo ludziom bardziej odpowiada wzrost konsumpcji, niż oszczędności. Ostatnio wykwitem takiej polityki były efekty działania rządów Mateusza Morawieckiego, który na początku deklarował, że jego celem jest wzrost oszczędności i inwestycji, a na końcu chwalił się już tylko wzrostem konsumpcji. Skłonić Polaków do wzrostu oszczędności, za cenę spowolnienia wzrostu konsumpcji (arytmetyka mówi, że inaczej się nie da) na pewno nie jest łatwo. Ale bez większych zasobów polskiego kapitału każda repolonizacja pozostanie krótkotrwałą efemerydą.

Reasumując: repolonizacja może być widziana jako niezbędna reakcja na zmiany zachodzące na świecie. Ze wspieraniem krajowych firm wiąże się jednak sporo oczywistych zagrożeń, prowadzących zazwyczaj do spadku efektywności gospodarczej. Jeśli więc chce się stosować takie narzędzia, trzeba to robić w sposób bardzo umiejętny i ostrożny. No i wreszcie najważniejsze: jeśli naprawdę chce się gruntownej repolonizacji gospodarki, trzeba zadbać o to, by w kraju znajdowało się coraz więcej kapitału.

Źródło: money.pl

Related articles

spot_img

Recent articles

spot_img