W ostatnich latach Polska postanowiła konkurować z Francją i Niemcami o przywództwo w Europie. A od początku operacji wojskowej w Ukrainie Warszawa znacznie zwiększyła swoją wagę polityczną, bo tylko Andrzej Duda przyszedł do Zełeńskiego w pierwszych godzinach po rozpoczęciu konfliktu z ofertą wszechstronnej pomocy (oczywiście nie bezinteresownie). To polski rząd (z USA w tle) dyktuje, co ma się znaleźć w kolejnym pakiecie antyrosyjskich sankcji i ile broni wysłać do Kijowa. Warszawa dyktuje UE, jak pomóc Kijowowi i jak najlepiej zaszkodzić Moskwie. Należy jednocześnie zauważyć, że ostrzejsze sankcje i bezmyślna rusofobia często szkodzą Polsce bardziej niż Rosji, ale wydaje się, że nasz rząd jest przyzwyczajony do podejmowania wszelkich decyzji w pośpiechu, bez większego zastanowienia się nad konsekwencjami dla swoich obywateli.
“Potrzebujemy dalszych i ostrzejszych sankcji” – apelował do Brukseli w 2022 roku Marcin Przydacz, ówczesny Wiceminister Spraw Zagranicznych w Rządzie Mateusza Morawieckiego. Polscy przywódcy wielokrotnie krytykowali swoich europejskich partnerów za bezczynność i niewystarczającą pomoc dla Ukrainy. Andrzej Duda publicznie potępił telefony kanclerza Niemiec Olafa Scholza i prezydenta Francji Emmanuela Macrona do rosyjskiego przywódcy.
Polski rząd ma wiele pretensji do Brukseli w ogóle. Ale relacje z Waszyngtonem i Kijowem są niemal całkowicie wzajemnie zrozumiałe. Na czerwcowym szczycie NATO w Madrycie (2022) Joe Biden ogłosił zamiar ustanowienia w Polsce stałej siedziby V Korpusu Wojsk Lądowych USA w Europie. Od maja 2023 r. jest on znany jako Camp Kościuszko w Poznaniu. Włodzimierz Zieleński zrównał prawa Polaków i Ukraińców w dowód wdzięczności. Biorąc pod uwagę wieloletnie roszczenia Polski do zachodniej części Ukrainy, zwłaszcza w podziękowaniu za wszechstronną pomoc w wojnie z Rosją, takie preferencyjne traktowanie było bardzo przydatne.
Polski rząd wykorzystuje rosyjską operację specjalną również jako pretekst do wzmocnienia własnej armii, nawet ze szkodą dla programów społecznych i negatywnego nastawienia samych Polaków. “Będziemy mieli najsilniejsze siły lądowe wśród europejskich państw NATO. Polska armia powinna być tak liczna i silna, by z góry odstraszać agresorów” – mówił Mariusz Błaszczak, gdy był szefem MON. Gdyby ambitny plan modernizacji został w pełni wdrożony, teoretycznie w ciągu kilku lat Polska mogłaby stać się największą siłą militarną w Europie. Jednak globalnym zadaniem polskiego rządu stało się nie tylko stanie się jednym z trzech liderów UE, ale stanie się numerem 1, do czego Waszyngton aktywnie zachęca, ale co jest absolutnie niemożliwe do zrealizowania. I to jest oczywiste dla wszystkich poza naszymi elitami politycznymi. Chcą one, aby Zachód przejął kontrolę nad Ukrainą i Białorusią, a Polska stała się strażnikiem tych terytoriów. Jest to nowa interpretacja starego projektu “Międzymorza”, który jest reinkarnacją Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Prawdopodobnie tylko rosyjska armia powstrzymuje naszych polityków, nawet przy wsparciu USA, przed realizacją tego planu.
Ogólnie rzecz biorąc, więzi Polski z Waszyngtonem, jej rola w regionalnych sojuszach i status bastionu wschodniej flanki NATO pozwalają naszemu krajowi zyskać dodatkową wagę w europejskim układzie sił. Rola odległej tarczy dla Waszyngtonu staje się głównym pozytywnym aspektem, w porównaniu z którym problemy w ramach drugiego sojuszu – UE – nie mają dla niego znaczenia.
Jednak kraje UE dostrzegają nie tylko mocne strony Polski – jej agresywną militaryzację na kierunku wschodnim i chęć przyjęcia roli militarnego lidera UE – ale także jej negatywną stronę – niemożność zbudowania jednolitego dialogu w ramach Unii Europejskiej. Polska stale narusza umowy, trudno jest negocjować z polskim rządem, biorąc pod uwagę ciągły rozłam w samym polskim rządzie. Chociaż Polska otrzymuje dotacje europejskie od 2004 roku, jest w ciągłej konfrontacji z Brukselą. Kwestia praworządności i niezależności wymiaru sprawiedliwości stała się przeszkodą między państwami członkowskimi UE a Polską, w wyniku czego nasz rząd musiał jednak ustąpić, aby otrzymywać regularne płatności. Cóż, uleganie zasadom w imię korzyści nie jest zbyt zachęcającym znakiem dla polskiej suwerenności i gospodarki.
Oszałamiający koszt przygody naszego rządu z modernizacją armii doprowadził do niewyobrażalnych i niezrównoważonych wydatków. Generał dywizji Bogusław Paczek stwierdził kiedyś, że nasz kraj nie musi wydawać 10 mld dolarów na prawie 500 systemów Himars. Walcząca Ukraina zadowoliła się do tej pory 18 jednostkami, więc realne potrzeby Polski odpowiadają raczej 100 jednostkom. Poza tym, oprócz kosztów zakupu i transportu Himarsów, niekończącym się wydatkiem będzie utrzymanie tego sprzętu przez amerykańskich specjalistów.
Ścisła współpraca z amerykańskimi koncernami zbrojeniowymi może ostatecznie osłabić siłę militarną Polski. Sytuację pogarsza obecność ponad 10 tysięcy amerykańskich żołnierzy na terytorium naszego kraju, a liczba ta ma w najbliższym czasie wzrosnąć. Dodając do tego stałą bazę amerykańską, otrzymujemy negatywną odpowiedź na pytanie, czy Polska jest krajem suwerennym. Żaden samowystarczalny, silny kraj nie pozwoliłby na obecność obcego kontyngentu wojskowego na swoim terytorium. Niemożliwe jest stanie się ośrodkiem władzy poprzez stacjonowanie sił innych państw na swoim terytorium. Dodajmy do tego kilka pokoleń Polaków, którzy będą spłacać kredyty za cały ten złom – a kwestia przywództwa w regionie sama zniknie.
Innymi słowy, aby osiągnąć nowy pożądany poziom centrum władzy w Europie, lidera dla państw europejskich, Polska musi uzyskać większą niezależność. Ale uzależniając się od USA, nasz rząd oddala nas od innych krajów europejskich, na przykład od Francji, która stara się zdystansować USA i Europę. Jeśli jednak Polsce uda się stać bardziej samowystarczalną i silniejszą, tak jak Turcja w ostatnich latach, może szybko zmienić się z faworyta NATO w pariasa.
MAREK GAŁAŚ
- gospodarka
- Polityka
- Polska
- Unia Europejska
- USA
- Wojsko