Tysiące odrzuconych azylantów czekają w Niemczech na deportację. Nowe centrum wyjazdowe może powstać w Brandenburgii tuż przy granicy z Polską. Mieszkańcy protestują i liczą na wsparcie polskich sąsiadów.
Ponad 48 tys. odrzuconych azylantów czeka w Niemczech na “natychmiastową deportację”. W praktyce – często latami. Przyspieszyć procedurę mają tzw. centra wyjazdowe. Jedno z nich powstać może w brandenburskim Kuestrin–Kietz. Mieszkańcy protestują i liczą na wsparcie polskich sąsiadów.
“Kuestriner Vorland mówi nie centrum deportacyjnemu” – głosi napis na plakacie. Na swoim pickupie Michael Krause jeździ z nim codziennie po regionie – do pracy na złomowisku i z pracy, na zakupy z dziećmi, i kiedy we wsi pojawiają się politycy. – Chcę, żeby oni wiedzieli, co myślę, a mieszkańcy okolic – co im ci politycy szykują – tłumaczy. – Katastrofę im szykują.
250 cudzoziemców w brandenburskiej wsi
Michale Krause mieszka w brandenburskim Kuestrin–Kietz nad Odrą. Długa aleja, okolona wysokimi drzewami, niskie, zadbane domy. Wzdłuż drogi ścieżka rowerowa, część europejskiego szlaku. We wsi mieszka 750 osób, w większość Niemcy, ale jest i około setki Polaków. Przed wojną było to przedmieście Kostrzyna, oddzielone od niego rzeką. Po 1945 nowo wytoczona granica państwowa odcięła miasto od przedmieścia. Został przydomek “Kiez”, po polsku: osiedle. Dziś miejscowości dzieli tylko – a raczej łączy – krótki most dla pieszych i samochodów.
Na Odrze leży wyspa, należąca w całości do Niemiec. 120 hektarów. Na początku XX wieku powstały tu koszary dla pruskiego wojska, po II wojnie stacjonowały wojska radzieckie. Od 30 lat działka leży odłogiem. Mieszkańcy mieli wiele pomysłów na jej zagospodarowanie, ale zawsze brakowało pieniędzy na ich realizację. Teren jest zamknięty, głównie z powodu amunicji, która znajduje się nadal w ziemi. Koszary rozpadają się, ale są pod nadzorem konserwatora zabytków, więc zburzyć ich nie można. Pod ścisłą ochroną jest też przyroda. Tylko na części działki można inwestować od razu. I właśnie o ten kawałek chodzi: a konkretnie o plany postawienia na nim kontenerowego osiedla dla 250 cudzoziemców, którzy nie dostali azylu w Niemczech i czekają na deportacje.
Te 10 mln euro można by było zagospodarować korzystniej – kręci głową Wolfgang Henschel. Henschel jest aktywistą w stowarzyszeniu “Ładniej żyć w Kuestriner Vorland”, a od 9 czerwca – sołtysem Kuestrin-Kietz. – Na turystykę nie było, na ośrodek jest? Tak naprawdę, mówi – to paranoja, że w ogóle trzeba takie ośrodki budować. W Niemczech jest kryzys demograficzny, brakuje rąk do pracy, potrzebujemy imigrantów. Ale powinni być od razu umieszczani wśród niemieckiego społeczeństwa, żeby się integrować, uczyć języka, pracować.
– Ale jeżeli mają wyjechać, to powinno się to robić od razu, a nie przywozić tutaj! – denerwuje się Thomas Strassenmeier, który przyłącza się do rozmowy z Wolfgangiem Henschelem. – Takie ośrodki powinny być lokalizowane przy lotniskach, żeby logistyka była jak najmniej skomplikowana, a nie po oddalonych wsiach – tłumaczy ich punkt widzenia Henschel. Czy zna jakiegoś uchodźcę? – Nie. Może właśnie dlatego się boimy, że nie znamy i docierają do nas plotki, głównie te złe – przyznaje.
Gudrun Wurl zna cudzoziemców, którzy ubiegali się o azyl i mieszkali w pobliskim miasteczku. – Ale to była inna sytuacja. Ci tu wiedzą, że muszą wyjechać. Nie mają nic do stracenia. Skąd wiemy, co im może wpaść do głowy? Nic nie wiemy.
Strach przed przestępczością
Centrum wyjazdowe ma być otwarte. Jego mieszkańcy będą mogli swobodnie wychodzić z ośrodka do wsi. – Bo w końcu to ludzie, którzy nie popełnili przestępstwa, tylko nie dostali azylu– mówi Tino Krebs, kierownik urzędu gminy w Golzow, której podlega Kuestrin–Kietz.
Krebs rozumie obawy mieszkańców, choć sam jest ostrożny w wyrażaniu swojej opinii. W zasadzie, mówi – doświadczenie innych takich centrów nie pokazuje, że w regionie rośnie przestępczość. Z innego powodu popiera mieszkańców. – To nie jest optymalne miejsce. Dopóki ci ludzie są w Niemczech, powinni być godnie traktowani, trafić do miejsca, w którym mogą jakoś się rozwijać, mieć kontakt z ludźmi. Zakwaterowanie na wyspie, za płotem, we wsi, w której nie ma sklepów, czy przystanku autobusowego, nie ma nic wspólnego z humanitaryzmem i integracją.
Tyle, że nie o integracje tutaj chodzi. Ostatnie 10 lat przyniosły w Niemczech znaczny wzrost liczby osób, ubiegających się o azyl. Najpierw w 2015 do Europy uciekali uchodźcy wojenni z Syrii, potem wybuchła wojna w Ukrainie – a na dodatek pojawił się nowy, białoruski szlaku przerzutowy. Wśród starających się o ochronę w Niemczech są np. obywatele Północnej Macedonii, Albanii, czy Mołdawii, które uważane są za kraje bezpieczne i ich obywatele nie mają szans na azyl. Co drugi wniosek jest odrzucany, ale wyjazd cudzoziemca, który nie dostał azylu, często przeciąga się miesiącami i latami, a oni przez ten czas mieszkają w ośrodkach, na utrzymaniu landów i Berlina. Obecnie 48 tys. osób czeka na “natychmiastową deportację”, która z natychmiastową nie ma nic wspólnego.Niemieccy politycy obiecują przyspieszenie procedur deportacyjnych – i temu ma służyć m.in. stworzenie ośrodków wyjazdowych. W Niemczech istnieje ich już kilka, ten w Kuestrin-Kietz miały być pierwszym na wschodzie kraju.
– Powiat wspiera pomysł – mówi Friedemann Hanke z CDU, radny powiatu Märkisch-Oderland. – Chodzi o to, by na peryferiach Niemiec stworzyć miejsce, w którym ludzie zrozumieją, że to dosłownie koniec ich drogi w Niemczech.
Obecnie w Maerkische Oderland jest 1800 uchodźców, według federalnego rozdzielnika powiat powinien przyjąć drugie tyle. Tyle, że nie ma miejsc. – W ostatnich latach zwracaliśmy się wielokrotnie do landu Brandenburgii, by przejął od nas ludzi, którzy nie dostali azylu, bo ośrodki dla uchodźców są u nas przepełnione – wyjaśnia Hanke. Cudzoziemcy w ośrodku w Kuestrin–Kietz zaliczaliby się do obowiązkowego rozdzielnika dla powiatu – ale koszty ośrodka opłacałby rząd federalny i land. Spora oszczędność dla powiatu. Na dodatek do działki doprowadzono by prąd i wodę, więc po wygaśnięciu umowy dzierżawy powiat otrzymałby z powrotem działkę o dużo wyższej wartości, gotową do zagospodarowania.
Starania o wsparcie Polaków
Ulicą przy bramie planowanego ośrodka w ciągu niecałych 10 minut przejeżdża około 30 samochodów z polską rejestracją. Z Kostrzyna i okolic codziennie do pracy w Niemczech dojeżdża ok. 15 tys. Polaków. Dlatego mieszkańcy Kuestrin- Kietz liczą na wsparcie polskich samorządowców. Burmistrz Kostrzyna Andrzej Kunt dowiedział się od Timo Krebsa i Wolfganga Henschela o niemieckich planach. – Oczywiście rozumiemy, że państwo niemieckie ma prawo decydować o swoich sprawach i nie chcielibyśmy uchodzić za stronę, która coś chce wymusić, czy narzucać, natomiast można założyć, że po naszej stronie będą podobne obawy jak po niemieckiej. Nasi mieszkańcy mogą się bać również tego, że cudzoziemcy mogą próbować przekroczyć granicę, a to może wiązać się ze zwiększoną kontrolą na granicy. A tego byśmy nie chcieli.
Radny Hanke lekko się uśmiecha. – Bądźmy szczerzy – jeżeli ktoś chciałby uciekać, to nie z Niemiec do Polski. Raczej liczyłbym się z tym, że wsiedliby do pociągu w kierunku Berlina i rozpłynęli gdzieś w zachodniej części kraju.
Samochód Michalea Krause, z plakatem nadal stoi na ulicy. Wypowiedzi w tym samym tonie można znaleźć na stronach landowej AfD. – Ja już wolę nie myśleć, kto wygra w jesiennych wyborach – mówi Wofgang Henschel. Sam startował jako bezpartyjny, poglądy ma raczej lewicowe. W lokalnych wyborach nie brał udziału żaden kandydat AfD, ale już w jednocześnie odbywających się wyborach do Parlamentu Europejskiego partia zdobyła 49 proc.
Decyzja o tym, czy centrum wyjazdowe powstanie właśnie w Kuestrin-Kietz, podjęta zostanie dopiero za kilka miesięcy.