Na wschodniej granicy Polski wciąż gorąco. Ataki na żołnierzy i funkcjonariuszy, utworzenie strefy buforowej i nowe jednostki na granicy przekonują, że wojna hybrydowa to nie slogan. Tarcza Wschód ma powstrzymać imigrantów, ale też podnieść bezpieczeństwo.
- Najwyżsi dowódcy i rządzący mówią zgodnie, że na wschodnich rubieżach polskiego państwa trwa wojna hybrydowa Rosji i Białorusi z Polską.
- Szef Sztabu Generalnego gen. Wiesław Kukuła nazwał naszą wschodnią granicę “gorącą”.
- Broniący jej funkcjonariusze i żołnierze mają coraz więcej problemów. Tarcza Wschód ma im pomóc w służbie i zwiększyć bezpieczeństwo Polski.
- Pojawia się jednak pytanie, czy obecnie, przy dzisiejszych środkach walki i rozwiniętych technologiach rozpoznania wojskowego, jest sens budowy umocnień.
Na granicy polsko-białoruskiej coraz bardziej niespokojnie. Ostatnio trzech żołnierzy oraz funkcjonariusza Straży Granicznej ciężko ranili agresywni imigranci. Jeden z żołnierzy wciąż walczy o życie.
Premier Donald Tusk podkreślił, że większość cudzoziemców atakujących polskie służby to wcale nie są imigranci, którzy ucieczką z ojczyzny ratują swoje życie i pragną azylu. To nie są też płaczące kobiety i dzieci z pierwszej fazy kryzysu, ale zorganizowane grupy młodych mężczyzn, do tego wspieranych przez profesjonalne służby Białorusi.
Organizacje pozarządowe nie zgadzają się z tą opinią: kobiety i dzieci również widać po drugiej stronie płotu.
Rząd Tuska reaguje na sytuacją na wschodniej granicy
Rząd na nowy wymiar wojny hybrydowej na granicy zareagował skierowaniem tam tysięcy dodatkowych żołnierzy, w tym doświadczonych komandosów, którzy z presją migrantów mieli do czynienia podczas zagranicznych misji.
Premier ogłosił też wprowadzenie 200-metrowej strefy buforowej w prawie trzydziestu miejscach na Podlasiu. Tak naprawdę jednak strefa ta w niektórych miejscach rozciąga się na ok. 7,5 km w głąb kraju. Wielu mieszkańców i pracodawców nie było tym zachwyconych.
Od 4 czerwca, zgodnie z regulacjami przygotowanymi przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, zabronione miało być poruszanie się w blisko trzydziestu miejscowościach w powiecie hajnowskim i jednej w powiecie białostockim (woj. podlaskie) – w pasie przylegającym bezpośrednio do granicy z Białorusią.
Zakaz miał obowiązywać przynajmniej 90 dni, mógłby jednak być przedłużany, jeśli będą tego wymagać okoliczności. Wprowadzenie strefy jednak się opóźnia. Trwają konsultacje społeczne nad tym projektem. Granicy broni teraz 6 tys. żołnierzy oraz 3 tys. strażników granicznych i policjantów.
Za pomysł narodowego planu bezpieczeństwa o kryptonimie Tarcza Wschód, jak i za wprowadzenie strefy buforowej, premier obrywa od wszystkich.
Ze strony PiS za to, że kiedyś pomysł płotu na granicy z Białorusią krytykował, a teraz, “na plecach PiS”, chce go rozwijać. A ze strony koalicjantów za to, że z pomysłem strefy buforowej wchodzi “w buty PiS”.
Czy zapory i fortyfikacje na granicy Polski z Białorusią i Rosją mają sens?
Wypomina się rządzącym, że nie konsultowali wspomnianego przedsięwzięcia z samorządowcami i organizacjami pozarządowymi. Organizacje turystyczne martwi zaś, że zakaz poruszania się przy granicy zmniejszy – i tak już niedużą – liczbę turystów. A z nich przecież żyją miejscowi.
Przyrodnicy obawiają się natomiast zniszczenia przyrody. Zapora na granicy utrudni migrację zwierząt i spotęguje dalszą dewastację Puszczy Białowieskiej. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska zapewnia jednak, że w zaporze będą zlokalizowane przejścia dla dużych zwierząt i bardzo liczne przejścia dla małych zwierząt, a także odcinki granicy, zwłaszcza rzeczne i bagienne, na których zapora stać nie będzie, co dodatkowo umożliwi zwierzętom swobodne wędrówki. Nie wszystkich to jednak przekonuje.
Organizacje pozarządowe alarmują, że pod względem humanitarnym na granicy nic się nie zmieniło. Jest nawet gorzej, niż było. Nadal na białoruską stronę wypychani są ci, którym udało się przejść do Polski. Na drugą stronę przerzucane są także kobiety w ciąży czy osoby nieprzytomne, potrzebujące pomocy.
Przeciwko pomysłowi mocno protestują mieszkańcy pogranicza – w obawie, że budowa fortyfikacji w zmilitaryzowanej strefie (nie wiadomo, jak będzie szeroka) spowoduje wywłaszczenia. Także samorządowcy obawiają się rozjeżdżonych dróg (przez ciężkie samochody wożące materiały do budowy umocnień) i strat, jakie będą wynikały dla gmin z tych inwestycji.
Obawy mieszkańców terenów przygranicznych, jak się wydaje, nie dotyczą jednakże planów wzmocnienia i zmodyfikowania m.in. systemami elektronicznymi zapory na granicy.
Tarcza Wschód ma być elementem tzw. bałtyckiej linii obrony
Polska granica, która jest jednocześnie granicą Unii Europejskiej, musi być szczelna. To nie budzi wątpliwości większości Polaków.
Opinię społeczną, nie tylko na terenach przygranicznych, absorbują głównie plany budowy umocnień i fortyfikacji, które mają „wyrosnąć” na terenach przygranicznych z Białorusią i Rosją.
Z jednej strony wciąż jesteśmy bombardowani informacjami, że już wkrótce będzie wojna. Widać wyraźnie, że dramat ukraiński dotyczy także nas. I choć analitycy, i dowódcy wojskowi starają się “gasić” tak pesymistyczny obraz przyszłych wydarzeń, to nie wykluczają zupełnie potencjalnego niebezpieczeństwa ze Wschodu.
Umocniona, przygotowana do obrony granica na Wschodzie bez wątpienia podniosłaby nasze bezpieczeństwo. Mogłaby stanowić jeden z ważniejszych argumentów odstraszania. Odpychałaby wojnę od naszych granic.
Stąd decyzja o wzmocnieniu polskiej obronności poprzez utworzenie Traczy Wschód na naszej granicy z Białorusią i Rosją. Tarcza Wschód to 700 km silnie ufortyfikowanej granicy, z czego 400 km z Białorusią.
Obok obecnej rozbudowanej zapory będzie tam rów przeciwczołgowy, następnie na odcinku 200 m w głąb naszego terytorium jeże żelbetonowe. Potem pola minowe, po których znowu ma być pogłębiony rów melioracyjny.
Potem przyjdzie kolej na bunkry, schrony dla ludności, różnego rodzaju pułapki, tereny zalewowe, bagniste oraz zalesione, przygotowane do utrudnienia przeciwnikowi działań ofensywnych. Tarcza Wschód ma być elementem większej całości i zostać zintegrowana z tzw. bałtycką linią obrony, ciągnącą się wzdłuż granic Litwy, Łotwy i Estonii.
A może lepiej pieniądze wydać na nowoczesne systemy przeciwlotnicze i drony?
Linia obrony na terenie Polski będzie składać się z dwóch fragmentów. Pierwsza, jawna, dotycząca wzmocnienia obecnej zapory granicznej z Białorusią, którą teraz można pokonać za pomocą lewarka i nożyc do cięcia drutu. Ta druga dotyczy przedsięwzięć wojskowych.
– Tarcza Wschód to kompleksowy system, składający się przede wszystkim z dwóch części. Pierwszej pokojowej, jawnej, która ma nas chronić przed wszelkiego rodzaju dywersją, i tej wojskowej, tajnej – która ma spełnić swoje zadanie w przypadku wojny (to np. systemy, które rujnują przepływ informacji między jednostkami wroga) – wyjaśnia gen. dr Jarosław Kraszewski, były dyrektor Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.
Jak podkreśla, wszystko to, co wiąże się z przygotowaniem umocnień granicznych pod względem wojskowym, dotyczy kwestii bezpieczeństwa państwa i musi być, ze zrozumiałych względów, tajne.
Dlatego niewiele na ten temat wiemy i najpewniej niewiele więcej się dowiemy w przyszłości. Najważniejsze jednak pytanie dotyczy nie tego, jakie fortyfikacje powstaną na granicy, tylko czy takie fortyfikacje są nam rzeczywiście potrzebne. Czy obecnie, przy dzisiejszych środkach walki i rozwiniętych technologiach rozpoznania wojskowego, jest sens budowy umocnień? To nie są wcale pytania retoryczne.
Z jednej strony pamiętamy, że nawet najpotężniejsze fortyfikacje, jak Linia Maginota, nie ochroniły Francji przed klęską. Przełamano też niemiecką Linię Zygfryda, Wał Pomorski i wiele innych rejonów umocnionych – rzekomo nie do przejścia. To po co w takim razie wydawać ogromne pieniądze na niepewne inwestycje?
– Byłoby źle, gdybyśmy wpadli w pułapkę budowania umocnień na wzór Linii Maginota. Nie ma fortyfikacji nie do zdobycia. Bunkry i umocnienia to element większej całości obrony strefy przygranicznej, strategicznego planu budowy. Systemu powstrzymywania i odstraszania Rosji – mówi nam gen. Stanisław Koziej, były szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Czy nie lepiej zatem kupić za pieniądze przeznaczone na tarczę nowoczesne systemy przeciwlotnicze czy drony, których tak nam brakuje? Jest też jednak druga strona tego medalu. Wojna na Ukrainie pokazuje, że obrońcy trwają dzielnie na swoich pozycjach nie tylko dzięki odwadze i determinacji, ale także dzięki wcześniejszemu ich przygotowaniu i ufortyfikowaniu.
Budowę planowanych fortyfikacji trzeba rozpocząć w sytuacji realnego zagrożenia
To kolejny przykład przemawiający za budową umocnień. Ubiegłoroczna ukraińska kontrofensywa szybko ugrzęzła przez to, że nie była w stanie nawet naruszyć rosyjskich linii umocnień, tzw. Linia Surowikina. To znaczy, że we współczesnej wojnie, podobnie jak w minionych, umocnienia wciąż mają sens.
– Dobrze przygotowane – ufortyfikowane, chronione zasiekami, przeszkodami przeciwczołgowymi i rozległymi pasami pól minowych oraz przygotowanymi wcześniej systemami ognia – powodują, że potencjał przeciwnika atakującego te pozycje zmniejsza się siedmiokrotnie – mówi nam gen. Leon Komornicki, były zastępca szef Sztabu Generalnego.
Pomysł ufortyfikowania wschodniej granicy powinien zatem być powodem do radości. Tyle że nie wszyscy są co do tego przekonani. Tarcza Wschód to wciąż tylko zapowiedź, bez konkretów.
Sztab Generalny WP, a pewnie też inne instytucje, nie tylko wojskowe, dopiero będą kreślić plany zabezpieczeń i fortyfikacji granicznych. Nie wiemy też – i pewnie się nie dowiemy – w jaki sposób i czym chcemy bronić granicy.
Jedyny jak na razie konkret to 10 mld zł, które umocnienie granicy ma kosztować. Tak naprawdę nie wiadomo nawet, skąd wzięła się taka właśnie suma, skoro to, co ma na granicy powstać, to dopiero ogólnikowo zakreślone plany. Na pewno nie będą to ostateczne koszty.
Podobnie rzecz ma się z podanym terminem zakończenia prac, planowanym na 2028 r. Przy wszystkich wymienionych wcześniej uwarunkowaniach trudno sobie wyobrazić, co i w jaki sposób może zostać w tym czasie wykonane.
Pojawia się kolejny też problem: kiedy przystąpić do umacniania granicy? Jeśli wybudujemy fortyfikacje zbyt wcześnie, to przy dzisiejszym rozpoznaniu satelitarnym żadna większa budowa obronna nie umknie uwadze przeciwnika.
Dlatego ważne jest, by budowę planowanych fortyfikacji rozpocząć w sytuacji realnego zagrożenia. Gdy powstaną zbyt wcześnie, wróg nie będzie miał problemu z ich neutralizacją. Jeśli prace rozpoczną się zbyt późno, nie poprawią sytuacji wojsk broniących granicy.
W kraju jest wiele przedsiębiorstw, które produkują niezbędne elementy do tego rodzaju umocnień, nawet gotowe bunkry i całe systemy tego rodzaju. Można by zatem szybko rozpocząć ich produkcję i budowę niezbędnych baz logistycznych do ich składowania, by w sytuacji zagrożenia rozpocząć umacnianie granicy.
Zdaniem analityków dzisiaj informacje o pracach nad tarczą są przydatne głównie dlatego, że uspokajają nastroje, zmniejszają nasze niepewności, obawy i lęki związane z wojną na Ukrainie. To też ważny sygnał dla społeczeństwa, że państwo zawczasu przygotowuje się na najgorsze, a tym samym odsuwa zagrożenie od Polski, dba o bezpieczeństwo.
Na razie panuje polityczny konsensus w sprawach obronności, ale to się może zmienić
Kolejny problem to świadomość, że to program na lata. Dlatego musi być ponadpartyjny. Nie uda się go zakończyć w ciągu jednej kadencji rządu. Na razie wydaje się, że panuje polityczny konsensus w sprawach obronności, ale to się może zmienić.
Wojskowi nie mają wątpliwości, że dobrze przygotowana, ufortyfikowania granica na pewno mogłaby odstraszyć, a w najgorszym przypadku – spowolnić działania ofensywne ewentualnego agresora, który byłby niszczony już od samej granicy.
Przy okazji zwracają uwagę, że sama zapora i umocniona granica to za mało, dlatego najważniejsze jest budowanie zdolności przeciwzaskoczeniowych, czyli rozpoznania i wywiadu, żeby nie dać się zaskoczyć agresją, mieć przygotowane siły na czas takiego ataku.
Zdaniem gen. Kozieja konieczna jest zmiana filozofii myślenia o bezpieczeństwie i zgoda ma obronę wyprzedzającą.
– Przeciwnik musi być zaatakowany jeszcze na swoim terytorium, zanim dojdzie do granicy. Jeśli już uda mu się to zrobić, musi być tak osłabiony, żeby ugrzązł na fortyfikacjach naszego systemu granicznych umocnień – podkreśla w rozmowie z portalem gen. Koziej.
Konieczne jest przy tym wzmocnienie zdolności przeciwzaskoczeniowych, czyli posiadanie systemów rozpoznania, wykrywania, śledzenia przeciwnika daleko na jego terytorium, przygotowanie wysuniętych baz operacyjnych, węzłów logistycznych oraz infrastruktury dla systemów antydronowych.
Z rozpoznaniem, zwłaszcza satelitarnym, jesteśmy dopiero na początku drogi. Niedawno Polska otrzymała 300 mln euro na budowę własnej części systemu satelitarnego dla europejskiej tarczy powietrznej, nazwanej przez premiera Tuska “Żelazną Kopułą”. To również ważne ogniwo przyszłej Tarczy Wschód.
Bez osłony z powietrza, rakiet dalekiego zasięgu wystrzeliwanych z samolotów nie da się łatwo zatrzymać przeciwnika, nie mówiąc już o ataku na jego siły na własnym terytorium, zanim rozpocznie ofensywę.
I na koniec problem najważniejszy, bez którego rozważania te stają się teorią: trzeba zrobić wszystko, by Ukraina nie została pokonana przez Rosję.
Wówczas Rosjanie z terytorium Ukrainy bardzo łatwo mogliby obejść nasze umocnienia i – podobnie jak bunkry na Linii Maginota – nie odegrałyby one żadnej obronnej roli.
Coraz częściej słyszymy, że jeśli teraz nie pomożemy ukraińskim sąsiadom wygrać wojny, to możemy przegrać Europę. I to wydaje się najlepszą puentą.
Żródło: wnp.pl